Praca magisterska
Przesłuchanie kończyło się tym, że podsądny albo się przyznał, albo dowiedziono mu winy, albo nadal zaprzeczał jakoby był heretykiem i konsekwentnie tkwił w swoich błędach. W każdym razie żądano od oskarżonego, aby publicznie odżegnał się od herezji i przyjął pokutę czy karę nałożoną na niego przez sąd. Podsądny do samego ogłoszenia wyroku nie był informowany jakiego rodzaju jest to pokuta czy kara. Jeśli nie zachodziło ryzyko ucieczki delikwent był do czasu ogłoszenia wyroku zwalniany z aresztu. On sam albo jego krewni byli zobowiązani całym swym majątkiem poświadczyć, że w dniu ogłoszenia wyroku stawi się przed trybunałem w określonym miejscu o określonym czasie.
W celu wydania wyroku inkwizytorzy zobowiązani byli naradzić się z miejscowymi biskupami oraz z gremium, w skład którego wchodzili urzędnicy sądowi zarówno duchowni jak i świeccy. Przed ostatecznym sformułowaniem wyroku powinni byli uzgodnić go z biskupem. Zalecenie to nie było przez inkwizytorów najczęściej stosowane w praktyce. Również biskupi czy oficjałowie polscy ferując w tym przypadku wyroki, nie naradzali się ani nie uzgadniali treści wyroków z inkwizytorami. Można wiec powiedzieć, że postanowienia synodu w Vienne nakazujące przy wyroku konsultacje biskupa z inkwizytorem i odwrotnie, pozostawały martwą literą, co jest dobrym przykładem na modyfikację zasad prawa przez jego praktykę.
Poszczególne ostateczne wyroki nie były oznajmiane oskarżonym indywidualnie, lecz ogłaszane publicznie, w formie uroczystej ceremonii i podobnie jak na początku procesu zwoływano w tym celu lud i duchownych. Ceremonię sermo generalis przygotowywano bardzo starannie. Już na kilka dni przedtem księża zachęcali wiernych do wzięcia udziału w uroczystości. W zamian za obecność duchowni często obiecywali kilkudziesięciodniowe nawet odpusty. Terminem ogłoszenia wyroku była zazwyczaj niedziela. Wezwani winowajcy musieli się stawić w jakimś określonym miejscu, najczęściej był to kościół albo rynek. Czasem ubierano oskarżonych, zwanych „pokutnikami” w żółtą szatę pokutną z wymalowanymi na niej diabłami, scenami mąk piekielnych i płomieni. Niekiedy na ich głowy zakładano ośmieszające papierowe korony lub mitry z podobnymi rysunkami. Stali oni w jednej grupie, a zbrojny kordon oddzielał ich od reszty społeczeństwa.
Na początku tej instytucji – ceremonii, sędzia wypowiadał słowa upomnienia. Następnie miało miejsce zaprzysiężenie urzędników komunalnych lub miejscowego władcy. Zobowiązywano ich do posłuszeństwa Bogu i Kościołowi oraz do tego, że nie będą oni sprzyjać kacerzom, ani tolerować ich we własnej rodzinie. Gorliwość w tropieniu herezji była tak wielka, że podstawowe wartości społeczne, takie jak więzi rodzinne ulegały tu marginalizacji. Następnie sędzia wymieniał poszczególne przestępstwa i odczytywał je w porządku hierarchicznym.
Na samym początku były ogłaszane ułaskawienia: na przykład zwolnienia lub zamiany kary więzienia na lżejsze „pokuty”. Potem następowało uchylenie ekskomuniki i ogłoszenie tak zwanych lżejszych pokut. Należały do nich na przykład oznakowanie odzieży żółtymi krzyżami. Miały one być zawsze widoczne i można je było zdjąć dopiero po upłynięciu czasu pokuty. Wielkość i kształt krzyży były dokładnie określone. Jeden krzyż miał być umieszczony z przodu na klatce piersiowej, drugi z tyłu między łopatkami. Ramię krzyża miało być szerokie na trzy palce i długie na około dwadzieścia centymetrów. Materiał w kolorze żółtym który miał przez odwołanie do zdrady Judasza symbolizować hańbę, był dostarczany przez trybunał. Jakkolwiek kara ta zaliczała się do zbioru kar lekkich, to jednak miała ogromny wpływ na postrzeganie danej jednostki w społeczeństwie, która od tego momentu spotykała się z ostracyzmem, usuwana była na margines społeczności i spotykały j ą różne sankcje rozsiane.
Jako dalszą pokutę sędziowie mogli orzec obowiązek pielgrzymki do lokalnych, bądź zagranicznych sanktuariów. Często pokuta pątnicza łączona była z innymi praktykami, takimi jak samobiczowanie się lub przebycie całej drogi pielgrzymki na boso, ewentualnie na kolanach. Ślady tych praktyk są do dziś widoczne w sanktuariach w Hiszpanii czy Portugalii.
Szansę na „pokuty lekkie” miał ten, kto sam się zadenuncjował, albo przesłuchiwany natychmiast przyznał się do winy i oddał do dyspozycji Kościołowi i tym samym był gotowy do przyjęcia pokuty. Kara więzienia także mogła być traktowana jako „pokuta lżejsza”, biorąc pod uwagę to, że skazany mógł podczas jej odbywania okazać skruchę i przyjąć pokutę.
Rozróżniano trzy stadia tej kary ze względu na stopień jej długości i dolegliwości. Podczas odbywania najlżejszej z nich, tak zwanego więzienia zwykłego: murus largus, skazańcy przebywali w pomieszczeniach zbiorowych. Cięższa forma więzienia: murus strictus, oznacza zamknięcie w pojedynczej celi, zaś przy najsurowszym typie murus strictissimus więźniowie przykuwani byli łańcuchami do podłogi czy ścian. Pobyt w więzieniu często łączył się z dodatkowymi dolegliwościami, takimi jak zmniejszanie racji żywności oraz okresowe posty. Najbardziej zatwardziali grzesznicy skazywani byli na dożywotnie więzienie w pojedynczej celi i w okowach. Heretycy, którzy w obliczu płonącego stosu okazywali skruchę mogli zostać „ułaskawieni” i mieli szansę zamienić wyrok śmierci na dożywocie w murus strictissimus.
Już papież Grzegorz IX określił w 1231 roku, jak powinny wyglądać więzienia dla kacerzy. Pojedyncze cele miały mieć grube mury, a zamiast okna otwór w suficie, przez który będzie podawane skazanemu żywność i woda.
Zatwardziali kacerze oraz recydywiści byli obwoływani „infamisami”, czyli osobami pozbawionymi zdolności prawnej i zdolności do czynności prawnych. Do końca życia nie mogli piastować godności publicznych, być spadkodawcami czy spadkobiercami. Majątek takich osób podlegał konfiskacie. Kara przechodziła również na dzieci skazanego, co jest jednym z niewielu przypadków odpowiedzialności zbiorowej.
Podczas sermo – obrzędu ogłoszenia wyroku, karze poddawano też osoby zmarłe. Martwych heretyków tylko ekshumowano, a w przypadku sankcji zaostrzonej ekshumowano i palono, aby nie dopuścić do tego, by swoją obecnością kalali oni poświęconą ziemię.
Najsurowsza kara znajdowała ostatnie miejsce w kolejności ogłaszania. Karę śmierci wykonywało się przez spalenie na stosie. Karę odbywała się w trybie kwalifikowanym, jakim było spalenie żywcem oraz w trybie łagodniejszym – uduszenia skazanego przed spaleniem. Jednym z najbardziej znanych przykładów egzekucji przeprowadzonej w trybie kwalifikowanym było stracenie mistrza Templariuszy Jakuba de Molay 18 marca 1314 roku w procesie zainicjowanym przez króla francuskiego Filipa Pięknego.
W celu wykonania najcięższych dolegliwości wyroku, władze kościelne zwracały się o pomoc do władz świeckich. Żaden człowiek Kościoła nie mógł nosić broni, kierowano się przy tym zasadą, że Kościół nie plami swych dłoni krwią. Oficjalnie więc nie skazywano kacerzy na śmierć, a jedynie orzekano herezję i oddawano ramieniu władzy świeckiej, która postępowała z heretykiem według obowiązującego prawa. Praktycznie jednak skazywano delikwenta na śmierć. W dalszej części tego rozdziału zostaną opisane związki Kościoła z władzą świecką. Przedstawiony zostanie także proces ustanawiania właściwego dla przestępstwa herezji prawa, jak i procedury łączącej kościół z brachium saeculare.
W polskich procesach o czary najwyższy wymiar kary był orzekany, ale nie było to jednak rozpowszechnione. Nawet gdy wyrok opiewał na karę śmierci, nie zawsze go wykonywano. Stało się tak na przykład w 1430 roku, w procesie Jadwigi Zawarta z Poznania, która została skazana na stos, ale dzięki wstawiennictwu „pewnych” osób została ułaskawiona. Z pierwszym historycznie potwierdzonym spaleniem czarownicy w Polsce mamy do czynienia dopiero w 1511 roku i jak się wydaje wyrok ten został wydany przez sąd miejski, a nie sąd kościelny.
W wyrokach średniowiecznych sądów duchownych znajdujemy tylko dwie wzmianki o orzeczeniu kary spalenia na stosie. Po raz pierwszy w wyroku wydanym w roku 1476 w sprawie Doroty, „wieszczej babiny” z Zakrzewa, która została za poręczeniem Adama – kmiecia z Dusznik wypuszczona na wolność. Drugi przypadek miał miejsce kilkadziesiąt lat później, bo w roku 1535 w sprawie przeciwko Dorocie Durczynie i Dorocie Skoczowej. Podobnie jak w pierwszym przypadku po poręczeniu przez dwóch kmieci, którzy zapewnili sąd, że oskarżone już czarami „nie będą się bawić”, zostały one zwolnione.
Polskie procesy o czary w przypadku przyznania się osoby oskarżonej do winy, kończyły się najczęściej wypuszczeniem delikwenta na wolność, po uprzednim nałożeniu na niego obowiązku publicznego odwołania swych błędów. Było to uroczyste przyrzeczenie skazanego, który zapewniał, że na przyszłość praktykami magicznymi zajmować się nie będzie. Miało to na celu z jednej strony napiętnowanie i naznaczenie społeczne skazanego, czyli prewencje indywidualną, a drugiej wzmocnienie autorytetu walczącego z czarami Kościoła i przestrogę dla członków społeczeństwa, czyli prewencję ogólną.
Gdy rozprawa nie dostarczyła dowodu winy, a stwierdzono istnienie malae fame strona oskarżona mogła oczyścić się przysięgą od zarzutu. Było to znaczne odejście od reguł procesu antyheretyckiego, który takiej instytucji w ogóle nie przewidywał. Dopuszczano także możliwość nie wszczynania śledztwa, gdy oskarżony na początku procesu złożył wyżej wspomnianą przysięgę. Wtedy dalsze postępowanie zostało wstrzymane, a sąd wyznaczał termin w którym oskarżony – wraz z sześcioma współprzysięgającymi miał wykonać przysięgę. Rota takiej przysięgi brzmiała następująco:
„Ja N.N. przysięgam i na mą duszę biorę, iż nigdy żadnymi czarami się nie bawiłam i nikogo praktyk czarodziejskich nie uczyłam; wyznaję wiarę katolicką taką jaką uczy święty Kościół rzymski, przysięgam, że w przyszłości czarami zajmować się nie będę, ani nikogo takowych uczyć nie będę. Tak mi dopomóż Bóg i obraz Chrystusa ukrzyżowanego”.
Treść współprzysięgających brzmiała następująco:
“Ja N.N. przysięgam i na mą duszę biorę, iż wierzę, że (imię oskarżonego) nigdy czarami się nie bawił i nikogo takowych nie uczył, wierzę również, że on prawdziwie przysięgał. Tak mi dopomóż Bóg i obraz Chrystusa ukrzyżowanego.”
Treść przysięgi zmieniała się w zależności od tego, czy sąd przewidywał nałożenie na delikwenta pokuty. Wówczas rotę przysięgi wzbogacano o zobowiązanie wykonania nałożonej przez Kościół ekspiacji.
Pokuty nakładane na czarownice w Polsce, były łagodniejsze, niż te nakazywane przez podręczniki inkwizytorskie. Przykładem takiej kary było stanie przed bramami kościoła w następną niedzielę po wydaniu wyroku i złożenie uroczystej przysięgi. Skazana czekać miała od chwili, kiedy procesja wyjdzie z kościoła, aż do czasu gdy wróci z powrotem. Przez ten czas trzymać winna była w ręku wosk o wadze dwóch talentów, który następnie zaofiarować miała danej świątyni. Ponadto nakazywane były posty w określone dni w roku. Inną wersją zadośćuczynienia było towarzyszenie procesji boso i z obnażoną głową. Po powrocie procesji do kościoła skazani mieli obnażeni do pasa, lec krzyżem na ziemi i głośno w obecności tłumu wyznać swoje uczynki. Była to pokuta dla skruszonych czarowników, nakazana w formularzu Jakóba z Kurdanowa z pierwszej połowy XV wieku. Katalog pokut nie był katalogiem zamkniętym, a rodzaj czy długość zadośćuczynienia zależał od uznania sędziego. Nie wiadomo dokładnie jaka była kara dla czarowników – recydywistów. Karol Korany sądzi, iż była to także kara arbitralna. Wysokość i rodzaj jej wyznaczał biskup.
Zauważyć należy, iż mężczyźni byli najmniej liczną grupą stającą przed trybunałem biskupim. Znacznie częściej oskarżani o czary byli duchowni. Zgadza się to z tezą Richarda Kieckhefera twierdzącego, że część duchowieństwa parała się magią. Główną grupę oskarżonych o czarownictwo stanowiły kobiety. Jest to potwierdzenie ogólnoeuropejskich w tym zakresie tendencji.